Home Lifestyle O czym świadczy duży apetyt na mięso?

O czym świadczy duży apetyt na mięso?

by Anais Biel

Odkąd sięgam pamięcią , byłam typowym mięsożercą. Najbardziej lubiłam drób i ryby, na drugim miejscu wieprzowinę, albo jakiegoś królika. Dzień bez mięsa był dla mnie dniem straconym. Wyraźnie odczuwałam jego brak, ten brak sytości i choćbym nie wiem jak zapchała się chlebem, ryżem czy ziemniakami- brakowało mi mięsa. Zupełnie jakby mój organizm tęsknił za czymś czego nie miał. Jadłam mięso przynajmniej dwa razy dziennie, a jak zaczęłam chodzić na fitness i przeliczać zawartość białka, dodatkowo jeszcze zwiększyłam porcje mięsa i zaczęłam pić koktajle proteinowe na bazie krowiego mleka.

Na pewnym etapie zaczęłam zajmować się tematem miłości własnej, odnajdywaniem drogi do siebie i lepszego kontaktu z samą sobą. Nie chciałam szukać tego, za czym tęskniłam poza sobą- projektując to na zewnątrz i wprowadzając to później do mojego życia, w postaci czegoś do bezmyślnej konsumpcji- i za to jeszcze słono płacąc.

Zaczęłam więc medytować. Mimo, że medytacja kojarzyła mi się z nic nierobieniem i nie rozumiałam sensu marnowania życia i dobrowolnego zagłębiania się w „nicości”, szybko przekonałam się, że medytacja to tak naprawdę kojące i relaksujące przeżycie pomagające budować relację z samą sobą, wzmacniające intuicję i poprawiające zdrowie. Ale przede wszystkim medytując nie znalazłam „nicości” tylko esencję siebie.

Robiłam różne rodzaje medytacji jak np. skanowanie ciała, łączenie się z wewnętrznym dzieckiem, albo moim 90-letnim ja, albo z moim higher-self, albo po prostu koncentrowałam się na oddychaniu lub jakiejś części ciała, albo czakrach itd. Robiłam medytacje prowadzone i samodzielne i odkryłam w nich ogromną przyjemność, mimo, że na początku wcale nie było mi łatwo wyciszyć się i pokonać gonitwę myśli. Nadal mam takie dni, w których wszystko w mojej głowie gdzieś pędzi, ale mam to coraz bardziej pod kontrolą.

Zmiany pod wpływem medytacji

Kiedy rozwinęłam praktykę medytacji, zaczęły pojawiać się różne zmiany. Zaczęłam dostrzegać, jak bardzo ignorowałam potrzeby mojego ciała. Potrafiłam np. odsuwać wyjście do toalety do momentu, kiedy bolał mnie pęcherz. Zawsze było coś ważniejszego. Tak samo robiłam z pragnieniem lub głodem. Nawet kiedy byłam w domu i butelka z wodą była w zasięgu kilku kroków, to czekałam z napełnieniem szklanki i wypiciem do czasu, aż skończyłam robić coś innego. W sklepie wolałam kupić to, co było akurat taniej, niż to, na co miałam ochotę.

Interesowałam się moim ciałem tylko wtedy, gdy mnie coś bolało, a codzienna pielęgnacja nie opierała się na czułości i miłości do siebie, tylko bardziej na wstydzie, bo przecież nigdy nie wyszłabym z domu z tłustymi włosami. Na powietrze wychodziłam po to, żeby nie mieć cieniów pod oczami, a nie po to by zadbać o moje ciało i dotlenić wszystkie komórki.

Kiedy patrzyłam na moje ciało w lustrze, mierzyłam się jakbym była moim największym wrogiem i szukałam usterek i wad gdzie tylko mogłam. Wchodząc do wanny i rozluźniając mięśnie, robiąc sobie domowe spa, nie czułam wdzięczności do mojego ciała za to, że dzięki niemu mogę doświadczać tego życia, ani podziwu za ogromną pracę jaką wykonuje angażując wszystkie zmysły, jedząc, trawiąc, poruszając się, odnawiając co kilka dni kompletnie wszystkie komórki. Zamiast czuć wdzięczność do moich pięt, że takie drobne są, a przecież uniosą bez bólu przez tyle kilometrów dziennie cały ciężar mojego ciała, złościłam się, że robią się suche, albo, że pojawiają się na nich odciski czy pęcherze. Nie wpadłam na pomysł, żeby poczuć za te pęcherze złość na buta, kiedy był to but moich marzeń. Albo w ogóle robiąc sobie domowe spa, miałam w głowie gonitwę myśli, moczyłam się co prawda w ciepłej wodzie z bąbelkami, ale myślami byłam gdzieś indziej.

Coraz częściej medytując, zaczęłam to wszystko zauważać i nadzorować wewnętrznego krytyka i wyzyskiwacza mojego ciała, jednocześnie praktykując współczucie. Małymi kroczkami zaczęłam obchodzić się z moim ciałem bardziej czule i odczuwać wdzięczność za pracę jaką wykonuje. Im więcej tej wdzięczności czuję, im więcej samozachwytu i doceniania, tym więcej uważności mam dla życia tu i teraz.

Im więcej uważności, czyli tego pilnowania, żeby być tu i teraz, zamiast funkcjonować na autopilocie będąc myślami gdzie indziej, tym mniejsza stała się tęsknota za tym, żeby już być dalej, żeby jakiś etap mieć wreszcie za sobą, albo żeby doświadczać w ogóle czegoś innego z powodu odczuwania jakiegoś nieokreślonego braku. Czas zaczął mi jakby mijać wolniej, albo po prostu składać się z większego bogactwa przeżyć. Zrozumiałam, że to pędzenie dokądś było paradoksalnie przyspieszeniem drogi w kierunku końca. A myślałam wcześniej, że jest odwrotnie, że to medytacja była marnowaniem czasu. Jakie życie bywa zaskakujące!

A więc szale wagi przestały przechylać się z jednej na drugą stronę, z jednego źle, do następnego niedobrze, tylko zaczęły się równoważyć tu i teraz, tu gdzie jestem, gdzie lubię być- mianowicie- z sobą samą i dla siebie.

I od tego momentu ogromny apetyt na mięso zanikł. Po prostu sobie odszedł. Przyznam, że na początku wystraszyłam się tego mocno i zaczęłam podejrzewać jakąś chorobę. Ostatecznie okazało się, że z moim zdrowiem wszystko jest w porządku. Dzisiaj nie odżywiam się po wegańsku, nie mam żadnego rygoru żywieniowego uwarunkowanego przekonaniami. Po prostu bardzo rzadko chce mi się mięsa. Od czasu do czasu zjem rybę, albo kurczaka, ale nie muszę już jeść mięsa codziennie, ani każdego tygodnia, ani miesiąca. Nie tęsknię za wędlinami i nie kupuję ich wegańskich podróbek. Wolę pachnące, dobrze przyprawione warzywa czy rośliny strączkowe.

Wpływ witaminy B12 i żelaza na psychikę

Zmiana stylu życia, mniej stresu i większy spokój ducha zeszły się w moim przypadku z dużą zmianą w odżywianiu. Skoro moje zdrowie było w porządku, jak to wytłumaczyć? Zwykle duży apetyt na mięso, a szczególnie na czerwone mięso, pokazuje zwiększone zapotrzebowanie na żelazo, witaminę B12 i kwas foliowy.

Niedobór żelaza nie jest jedynie przyczyną anemii, ma również związek z psychiką. Żelazo jest niezbędne do wytwarzania serotoniny i dopaminy. Oba neuroprzekaźniki odpowiadają za poczucie szczęścia. Ich niedobór wiązany jest z depresjami. Dodatkowo niedobór serotoniny zwiększa reakcje stresowe.

Natomiast witamina B12 ma kluczowe znaczenie dla zdrowia psychicznego. Jeśli często doświadczamy stresujących sytuacji, a szczególnie chronicznego stresu, niezadowolenia, mamy ciągle jakieś trudne i psujące nastrój doświadczenia, zapotrzebowanie na witaminę B12 i żelazo będą znacznie zwiększone.

Nie dziwi mnie więc, że z mocno aktywnym wewnętrznym krytykiem, koncentrując się na negatywnych stronach życia, rzadko odczuwając wdzięczność i ciągle gdzieś pędząc, mój organizm domagał się tak dużej ilości żelaza i witamin z grupy B. Po prostu kompensował mięsem stan mojej psychiki. Medytacja natomiast przyczyniła się do wyciszenia, uspokojenia, zwiększenia poziomu szczęścia i częstszego doświadczania stanu błogości. Co więcej umożliwiła mi zbudowanie relacji z samą sobą i lepszego kontaktu z moim ciałem. To z kolei wpłynęło na zmniejszenie zapotrzebowania na żelazo i witaminę B12.

Czy jesz dużo mięsa? Czy praktykowanie medytacji wpłynęło na twoje odżywianie?

Donation for Author

Buy author a coffee

You may also like

Leave a Comment